poniedziałek, 28 lipca 2014

Wiosłujemy!


Nie tęsknię za nimi. Ja w pracy, a one z tatusiem na działce. Za nami 3 tygodnie, przed nami jeszcze miesiąc wakacji.
Ciągle coś do zrobienia, tuż po 8 godzinach przed kompem. No, nie tęsknię. Wredna jestem. Ale mam plan...

Jutro się spotkamy, jak zwykle w pierwszej chwili się ode mnie nie odkleją, szczęśliwe, że mamusia przyjechała. Potem coś im dam. Tak na powitanie. Potem druga dostanie prezent, bo to imieniny akurat. Potem buzie im się nie będą zamykać, w 2 godziny usłyszę subiektywną relację minionego tygodnia z małych ust moich dziewczynek. Wtedy tęsknię.

Potem położę je spać, pewnie porozrabiają, a ja, próbując ustawić dzieciarnię do pionu, podniosę głos. Usłyszę wtedy, że tata jest lepszy ;) Rano wstaniemy, kakao, a potem... a potem mam plan!
Zapakujemy kajaki na dach. Najpierw jeden, potem drugi obok “na zakładkę”. Nie mamy “łosiowych rogów”, czyli specjalnego uchwytu do przewożenia kajaków na dachu na burcie. Ale daleko nie jedziemy, mocno przypięte taśmami ściągającymi i damy radę. Dwa wiosła. No i koniecznie kamizelki. Jedną kupiliśmy, kiedy starsza córka miała ze dwa lata i nosiliśmy się z zamiarem wsadzenia jej w kajak. Ale się bała. Nawet na spotkaniu towarzyskim, gdzie robiliśmy sobie grupowe zdjęcie, dzieci wsadzone były do kanu stojącego na lądzie, co najmniej 1 km od wody. Wtedy 2,5 letnia - wyskoczyła z łódki z okrzykiem “już nie chcę płynąć!”  Młodszej kamizelkę kupiliśmy,  gdy miała rok, wiedzieliśmy że pływać będziemy. Mniej, bardziej, ale kamizelka być musi.

Spakuję wodę, w torebkę foliową papier toaletowy, mokre chusteczki, pewnie coś do jedzenia - najlepiej sprawdzają się wafelki, herbatniki i owoce. No i aparat fotograficzny. Bez niego nie płynę. Ciekawe, czy starsza córka zechce wziąć swój?

Dziewczyny już będą czekały, będą się niecierpliwić: kiedy jedziemy? Pokłócą się, która pierwsza płynie z mamusią/ tatusiem. A potem uznają, że chcą się kolejnością zamienić. Wsiądą do auta, zdziwione po co Dziadek z nami jedzie, jeśli w kajakach jest w sumie 4 miejsca? Jak już będziemy nad rzeką zrozumieją, że Dziadek wróci autem, a my kajakami.

Jeszcze pod opieką Dziadka poczekają, aż z tatusiem zrzucimy łódki na wodę, zniesiemy wiosła, założymy im kamizelki i wrzucimy graty na dno naszych “szklaków”. Nasze “szklaki” to co najmniej 10 letnie kajaki, które wiele przeżyły. A my razem z nimi - razem “pracowaliśmy” w firmie turystycznej, której flota już nie pływa po Mazurach, ale nadal jest w naszych sercach. Także nasze “szklaki” to nie są wypasione, dizajnerskie kajaki, ale zwykły sprzęt turystyczny. W końcu pomachamy Dziadkowi na do widzenia, najpierw ja się umoszczę w kajaku z jedną z moich dziewczyn. Potem pozostanę blisko, żeby podtrzymać kajak, mąż zapakuje drugą córkę, potem sam wsiądzie. A może się uda i będzie kupa śmiechu, bo poślizgnie się na błocie i pobrudzi się?
Potem poczujemy ulgę. Nie ciśnienie na machanie wiosłami, a właśnie ulgę. Już jesteśmy w swoim żywiole, robimy to, co kochamy najbardziej: jesteśmy razem, jesteśmy razem na wodzie.

W końcu zaczniemy machać. Pomału. Bo dokąd się spieszyć? Pewnie zobaczymy czaplę, zadam dziewczynom pytanie, jak się nazywa ten ptak? Na pewno powiedzą, że żuraw, bo wiedzą, że kocham żurawie. Pokażę im, że czapla jak leci, ma jakby “złożoną” szyję, że wygląda inaczej. I że żurawie zwykle nie siedzą w takich miejscach na brzegu rzeki. Potem tatuś upomni pewnie którąś z dziewczyn, że nie wolno zdejmować czapki lub chustki i usłyszy “ale mi gorąco” i trzeba będzie walnąć gadkę, że to i tak chłodniej, niż gdy pełne słońce grzeje bezpośrednio w czerep.
Potem się zatrzymamy na łasze piachu. Z daleka od osad ludzkich, tam gdzie miejscowi nie przychodzą wychylić piwa, a turyści bez kajaka nie dotrą. Posiedzimy tam godzinkę, zjemy coś, a dziewczyny pochlapią się w wodzie, pobawią się błotem i piaskiem. Może tak jak w zeszłym roku wymyślą sobie, żeby porobić leżaki do opalania na stromym piaszczystym brzegu? To ci dopiero innowacja i ekologia! Potem się zbierzemy, będzie zbliżała się pora obiadu i trzeba będzie przyspieszyć. Przy dźwiękach marud, wsiądziemy do kajaków, pewnie zmieniając się załogami. Dopłyniemy już w towarzystwie “ile jeszcze?” i “jak długo?”. Dopłyniemy po obiedzie, Babcia będzie nam odgrzewać, a chociaż ostatnie 1,5 godziny będziemy płynąć już mając dość - my marudzenia dzieci, a dzieci płynięcia, to na brzegu dzieciom nie będą się zamykać buzie, gdy będą zdawać relację, jak było fajnie i że chcą jeszcze.

Tak będzie. Nie tylko teraz, ale tak długo, dopóki nie usłyszę “Mamo, a czy mogę jechać z koleżankami na spływ kajakowy?”. I wtedy będziemy pływać sami, a ja będę tęsknić.


Katarzyna Ugorowska

0 komentarze:

Prześlij komentarz