czwartek, 17 lipca 2014

Bakłażany a la Baśka


Zimno i mokro, listopad albo marzec, a może luty. Ile lat temu? Lepiej nie liczyć... po co się denerwować, w każdym razie zamierzchła epoka przed narodzinami dzieci.

Baśka przyjechała do Warszawy na rozmowę o pracę. Z rozmowy nic nie wyszło, bo za małe doświadczenie i takie tam, standardowo. Mokłyśmy, na Woli, czy na Ochocie, trochę przygnębione, ale nie za bardzo: nie pierwsza to rozmowa i nie ostatnia. Odmowa też nie pierwsza i nie ostatnia.
Na pociechę: wino i bakłażany. Baśka kupiła pomidory (mimo mojego gderania, że chemią mnie chce karmić, wiadomo, grubo po sezonie... albo grubo przed), tymianek (takiej egzotyki u mnie nie było wtedy w kuchni), no i brzuchate, ciemnofioletowe bakłażany. Żółty ser i szynkę miałam w lodówce, czosnek też. Na początek trzeba było otworzyć wino, w celach konsumpcyjno-motywacyjnych – żeby praca lepiej szła. Pokroiłyśmy bakłażany na plastry, takie nie za grube i nie za chude, w sam raz. Pomidory w kostkę sama chciałam pokroić, bo w końcu moja kuchnia, gościa nie będę wykorzystywać, ale waleczny gość obrał w tym czasie czosnek  i wycisnął do pomidorów. I do tego tymianek, i miesza hardo, gadając cały czas, że kuchnia moja, ale jej pomysł i w ogóle się odwdzięcza za gościnę. Teraz blacha, lekko posmarowana oliwą, żeby bakłażany się nie przykleiły. Baśka się wymądrza: najpierw bakłażan, na to szynka, pokrojone pomidory, na wierzch żółty ser. Do piekarnika na ile? Tak na oko 20 minut... chyba.
Winko do popicia i plotki z przyjaciółką wieczorem, czegóż chcieć więcej?
Aha, bakłażany trzeba układać w pewnej odległości od siebie, tak żeby z każdego plastra wyszła osobna porcja.
Wiem, że to uproszczona wersja musaki, ale dla mnie zawsze będą to Bakłażany a la Baśka.


Aneta Bilko

zdjęcie: albastrica mititica / Foter /Creative Commons Attribution 2.0 Generic (CC BY 2.0)

0 komentarze:

Prześlij komentarz