piątek, 27 czerwca 2014

Rodzicu, opamiętaj się!


Rodzice często źle rozumieją dbanie o interesy dziecka, bronią na ślepo, ucząc przy tym nieobowiązkowości, kombinatorstwa, kłamstwa…
- Co ten mój syn nawywijał? – zaczyna żartobliwie rozmowę z wychowawcą matka siedemnastoletniego ucznia pierwszej klasy gimnazjum. – Zda do następnej klasy?
Rozmowa ma miejsce trzy tygodnie przed zakończeniem roku szkolnego. W szkole, do której uczęszcza tzw. trudna młodzież, nie pałająca raczej miłością do nauki. Na temat ucznia, który od dobrych kilku lat ma w nosie realizacje obowiązku szkolnego. Wychowawczyni z nieukrywanym zdziwieniem patrzy na kobietę:
- Nie, nie ma takiej możliwości. Wielokrotnie informowaliśmy panią, że syn opuszcza lekcje…
- Ale może by się coś dało zrobić? Może nadrobi? Zaliczy? Odrobi te zajęcia w wakacje?
- Jak pani sobie to wyobraża? Nauczyciele mają specjalnie dla niego przychodzić? Za darmo w pracy siedzieć, bo on cały rok ich lekceważył? Przykro mi, syn zostaje w pierwszej klasie.
Do matki chyba dotarło. Zwiesza głowę, dziękuje, wychodzi…

Rok w rok niezmiennie zdumiewa mnie to, jak wielu rodziców nie dba o sytuację szkolną swoich dzieci. Przez kilka miesięcy trwają w błogim przekonaniu, że jakoś to będzie, nauczyciel wyciągnie w razie kłopotów, telefony i listy ze szkoły trafiają w próżnię. Matka (najczęściej jednak matka) budzi się w ostatniej chwili i – z życia wzięte – w piątek po południu prosi anglistkę o korepetycje dla córki, bo ta jest zagrożona, a w poniedziałek (!) ma sprawdzian z całego roku (!!).
Zdarza się, że po dwóch czy trzech telefonach w sprawie wagarów, bądź nieodpowiedniego zachowania kontakt się urywa, połączenia są nieodbierane, odrzucane – przecież lepiej udawać, że problemów nie ma…

Nie potrafię także zrozumieć prób usprawiedliwiania nieobecności na lekcjach katarem („Bo wie pani, on od małego taki chorowity”), koniecznością zostania w domu z młodszą siostrą, spóźnieniem na autobus czy niesprzyjającą aurą za oknem – zwłaszcza w przypadku bardzo niskiej frekwencji delikwenta. Ach, żebym ja tak mogła nie przyjechać do pracy, bo zimno i śnieg! Rodzice często źle rozumieją dbanie o interesy dziecka, bronią na ślepo, ucząc przy tym nieobowiązkowości, niesystematyczności, kombinatorstwa, kłamstwa… Tak, kłamstwa też, niestety. Wiele razy przyłapywałam rodziców na kłamstwie, które miało na celu ukrycie faktu, że uczeń po prostu nie przygotował się z klasówki i pozwolono mu zostać w domu.

Dopóki nie zaczęłam pracować tu, gdzie pracuję, za normę uznawałam sprawdzanie zeszytów przez rodziców, pomaganie w pracach domowych, chodzenie na wywiadówki, zaopatrywanie w podręczniki i podstawowe przybory szkolne. Jak się okazało, normą to wcale nie jest. Oczywiście, nie chcę generalizować. Mam obraz tylko pewnej specyficznej części środowiska, tej mającej trudności z przystosowaniem się – jak to się ładnie określa.
Smutne to.

Magdalena Golubska

0 komentarze:

Prześlij komentarz