poniedziałek, 9 czerwca 2014

Jestem kanuistą


Mam napisać o mojej pasji? Ale o której? Mam ich wiele... Napiszę o tej, która najwięcej w moim życiu zmieniła. Gdyby nie moja pasja, nie miałabym siostrzenicy! Owa pasja jest początkiem małżeństwa mojej siostry... i mojego również.
Dzięki tej pasji skrzyżowały się drogi wielu ludzi, którzy teraz są sobie bliscy nie tylko w sferze miłości. Znajomości i przyjaźnie, trwające mimo upływającego czasu, dużych odległości czy braku codziennych kontaktów, dzięki łączącej nas pasji, ciągle się utrzymują.

W czasach, gdy byłam matką tylko jednego dziecka, miałam 5 minut dla siebie na wyrwanie się z pieluch i butelek, by realizować swoją pasję. Pod wpływem mojego zaangażowania zmienili się moi rodzice – mama wspiera mnie w każdym moim działaniu, tata dzieli się swoją wiedzą teoretyczną przy pracy nad magazynem - oczywiście związanym z moją pasją!

Pasja jakich wiele. Nie jest wyczynowa. Jest bezpieczna, czasem nudna, a czasem męcząca. Nie podnosi ciśnienia, ani poziomu adrenaliny, powiększa jednak grono znajomych, no i jakby nie patrzeć - rodziny. Moja miłość trwa już 15 lat! Prawie połowę mojego życia!

Pewnie chcielibyście wiedzieć, co to takiego? Z przyjemnością odpowiadam: kajakarstwo szuwarowo - bagienne. Czym się różni od tego olimpijskiego? Wszystkim ;) Nie chodzi w nim o konkurowanie, nie wymaga nakładów finansowych i nie jest obowiązkiem, zawodem czy pracą, a pasją. Pierwsze spływy organizowane były przez tych, którzy wtedy byli Organizatorami, teraz są niezastąpionymi Towarzyszami rozmów i wspomnień. Mimo, że teraz są po drugiej stronie Bałtyku, to im zawdzięczam moje zamiłowanie do kajakarstwa. Na kolejnych spływach poznałyśmy z siostrą najpierw jej męża, a potem pierwszy całus skradł mi mój mąż ;) „Na kajakach” spotykałam ludzi z całej Polski, czasem ze świata. Na moich oczach powstawał również Magazyn Kajakowy "Wiosło", przy którego tworzeniu pomagał mój tata. Nie mogę też nie wspomnieć o Zlotach Kanuistów - to coroczne spotkania miłośników kanu (canoe, kanadyjek), które od początków mojego macierzyństwa są moim urlopem - caaaaały weekend bez dzieci, bez męża, tylko ja, woda, kanu i grono pasjonatów... Bo pasja to nie tylko hobby. To także ludzie.

Przyjemność. Uwielbiam przyrodę, kiedy płynę kajakiem zwierzęta zauważają mnie w ostatniej chwili. Nie przeszkadzam im. Poza tym woda... tak, woda... zawsze płynie do przodu; kiedy trafia na wiry, w końcu z nich się uwolni i dalej będzie płynąć swoim szlakiem. Człowiek w takiej oprawie staje się częścią przyrody. No dobra, nie ukrywam! Jak płynę to całe swoje "szare życie" mam głęboko w rufie! Nawet jeśli w rufie schowany jest namiot, karimata i trochę ciuchów, to szara codzienność leży jeszcze dalej i daje o sobie zapomnieć. Ale zawsze gdzieś, niezbyt głęboko schowany jest aparat. Zdjęcia na spływach robię hurtowo, by choć na chwilę zatrzymać te obrazki, tych ludzi, tę przyrodę. Tak by tego nie zapomnieć, nawet po powrocie do szarej codzienności.

Ze łzą w oku płynęłam w zeszłym roku na jednodniowym spływie Liwcem. Po co te łzy? Po co wzruszenie? Bo to był moment kulminacyjny, jakieś podsumowanie, wyjątkowa chwila. Otóż cały dzień na kajakach spędziłam z mężem, ale przede wszystkim - w towarzystwie naszych córek. Bardzo im się podobało, chociaż cały dzień w kajaku - wierzcie mi - nie zawsze jest w pełni komfortowy. Robiliśmy oczywiście przerwy, pikniki i chlapanie w wodzie, ale i tak dla dzieci (3,5 roku i niecałe 6 lat) to naprawdę duże wyzwanie. Podobało im się. Naprawdę. I tak historia zatoczyła koło. Może udało mi się zaszczepić w nich swoją pasję?


Katarzyna Ugorowska

0 komentarze:

Prześlij komentarz