Nigdy się nie odchudzała. Nie musiała, choć słodycze zawsze pochłaniała w ogromnych ilościach, batonem zastępowała obiad, na imprezach próbowała każdego rodzaju ciasta.
Wielu
zazdrościło. A dziś ona zazdrości tym, którzy potrafią się odchudzać.
Nie, nie jest gruba, wchodzi w rozmiar 38-40
(podobno najpopularniejszy, zwłaszcza po trzydziestce), kończyny ma wręcz chude. I jak się
dobrze ubierze, to nawet nieźle wygląda. Tyle tylko, że to dobre ubieranie
zajmuje jej teraz masę czasu, bo musi starannie wybrać, żeby nie rzucał się w
oczy JEJ WIELKI BRZUCH. Niestety, nie może zwalić winy za ponadprogramowe fałdy
na dwie ciąże, bo po pierwszej była chudsza
niż przed, a po drugiej też ładnie kilogramy spadły. Po prostu skłonność do
czekolady nie opuszcza jej mimo osiągnięcia wieku, w którym metabolizm
gwałtowanie zwalnia.
W teorii
odchudzania jest obeznana, przeczytała masę porad, obejrzała filmiki
Chodakowskiej, popytała tu i ówdzie, czy te ćwiczenia rzeczywiście przynoszą
efekty, uaktywniła się na pewnym forum w wątku o gubieniu brzucha, zapoznała
się z ogólnymi zasadami odpowiedniego odżywania, zostawiła w szafie kilka
sukienek i jeansów, w które wejdzie w przyszłym roku… Nawet od kilku tygodni
się „odchudza”. Teoretycznie.
Dlaczego
tak trudno zmotywować się do ćwiczeń? Podnieść szanowne cztery litery z kanapy
i nie siedzieć przed komputerem? Kiedyś wzruszeniem ramion i ironicznym
uśmieszkiem kwitowała narzekania, że odchudzanie jest takie trudne. Teraz ma
wrażenie, że musi dostać coś w rodzaju porządnego kopa, żeby wziąć się w garść.
Źle się czuje z obecnym wyglądem, wstydzi się, nie wyobraża sobie wyjścia na
plażę (a przecież uwielbia plażowanie!), unika basenu, chociaż dzieciom
sprawiłby frajdę. I NIC Z TYM NIE ROBI!
Wsparcie.
Potrzebne jest jej chyba realne wsparcie, nie wirtualne. I zrozumienie, że to
nie jest wyimaginowany problem, bo przecież nie ma nadwagi. Rodzina też lubi
słodkie, nie ma spotkania bez ciastek, częstują, a ona bierze (gdzie silna
wola?!). Zresztą dla mamy zawsze była za chuda i teraz w końcu nabrała ciała…
Mąż dyplomatycznie milczy, a ona krępuje się przy nim te wszystkie skłony i
inne wygibasy wyczyniać. Bo on od razu prycha, że to i tak słomiany zapał jest.
Od znajomych słyszy „nie przesadzaj, gdzie ty masz ten brzuch?”. Zero wsparcia.
Nie ma z kim pogadać, bo szczuplejsze koleżanki nie wiedzą, o co chodzi, a
grubsze patrzą na nią jak na wariatkę.
Wytłumaczcie
jej, proszę, jakie to dziwne mechanizmy działają w głowie człowieka, że wie, że
chce, że rozumie… a nie potrafi. Czy jest na sali psycholog?
Magdalena Golubska
źródło zdjęcia: Wilfinger Hotels / Foter / Creative Commons Attribution-NonCommercial 2.0 Generic (CC BY-NC 2.0)
źródło zdjęcia: Wilfinger Hotels / Foter / Creative Commons Attribution-NonCommercial 2.0 Generic (CC BY-NC 2.0)
Ja choc wiedziałam ze mam nadwage i to sporą nic nie moglo zmotywować. Aż pewnego dnia chcąc wyjsc do spożywczaka odkryłam ze kolejna koszula się nie dopina. I to byl ten dzień w ktorym powiedziałam dość. Od teraz albo wcale. I zrzucilam 20 kg. Okazało sie to latwiejsze niż myślałam. Niestety ale każdy musi sam podjac decyzję i nie od jutra a od teraz. A tymbardziej jeśli człowiek sam ze sobą sie źle czuje.
OdpowiedzUsuń20 kg? Wow! W jakim czasie?
Usuń