czwartek, 22 maja 2014

Jaki jest koń, każdy widzi


Ciche porozumienie ze zwierzęciem. Szeptanie koniowi tajemnic do uszka. Przytulanie wyczesanej, szorstkiej sierści...
Nie znam się na końskich sprawach i końskim słownictwie, więc wybaczcie pewne braki. Obiecuję, w przyszłości nadrobię. Wiem, że ma kopyta – sztuk cztery, pysk, ogon i ślicznie wygoloną grzywę. Mniejszy niż inne – bo duże są przecież za duże! Anielsko cierpliwe zwierzę. Wiem, że dla dzieci niepełnosprawnych jest darem z niebios. Poklepać. Nie podchodzić od tyłu. A w ramach przekupstwa zerwać jabłko z jabłonki rosnącej na środku stadniny. Ot, taka podstawowa instrukcja obsługi konia.

Dzieciaki się tulą, dotykają, poklepują. Przechodzą pod. Są przerzucane nad. Te odważniejsze są wożone w kółko. Te, które potrafią się w miarę utrzymać, jadą na wycieczkę po stadninie – a jest po czym. Terapeuta i asystent. I z dolotu… matki, tatusiowe, opiekunowie, nianie.

Mimo, że to wszystko widać na pierwszy rzut oka, to jednak najważniejsze jest to, czego nie widać. Ciche porozumienie ze zwierzęciem. Szeptanie koniowi tajemnic do uszka. Przytulanie wyczesanej, szorstkiej sierści. Macanie małymi rączkami po specjalnie do tego celu przyciętej w szachownicę grzywie. Tulenie szyi. Czesanie szczotką, czy wreszcie to ciche, potajemne podkarmianie jabłkami. Choć nie da się tego ukryć na dłuższą metę… bo ślina konika robi się zielona. Dzieciaki frajdę mają straszną, bo jak flegma kosmitów toto wygląda!

Chłopaki i dziewczyny przyglądają się sobie nawzajem. Jeźdźcom. Przyjmują bezwiednie i zupełnie nieświadomie właściwą pozycję, jakby na tym koniu się urodzili. Widać po kilku chwilach więź. Oczywiście, że się ze zwierzakiem lepiej pracuje niż z innymi terapeutami. Zwierzę ode mnie nie wymaga. Nic nie muszę. A miłość przychodzi samoistnie. Nawet mocno zatwardziałym egzemplarzom. Bo jak taki żywy okaz robi ‘iha’, to nawet przez skórę się to czuje. Nie trzeba mówić, nie trzeba widzieć. Trzeba czuć. I to właśnie to czucie daje wolność, która umożliwia relaks i generowanie emocji, ułatwia mówienie. A ze zwierzęciem można się przecież porozumiewać bez słów. Szarpnąć. Ściągnąć wodze. Uścisnąć. Wydaje mi się, że dzieciakom marzy się, że to one prowadzą konia albo, że on niesie je w nieznane.

Przez tydzień chodzimy jak konik. Trzymamy wodze. Prostujemy się jak inni jeźdźcy. Jest lżej. Emocje opadają, wyciszają się we właściwy sposób. A śpi się po takich zajęciach jak nigdy. I nawet nieprzekonane matki, sceptyczni ojcowie po jakimś czasie podchodzą to tych słodkich i wdzięcznych zwierzaków. Choćby po to, żeby przez chwilę poczuć więź… dzięki zwierzęciu, więź z dzieckiem.

Nie wiem, jakim cudem dzieciaki są tak ufne w stosunku do zwierząt. Ja tam podejrzliwa jestem… małe konie, które znam zwykle były perfidne i przebiegłe. Ale może to po prostu taka natura dorosłych. Doszukują się czegoś zupełnie niepotrzebnie. Dopisują wymyślone znaczenia. A przecież najważniejsze, że to pomaga… i to jak!
I mam cichą nadzieję, że zaszczepi w moim dziecku wspaniałe hobby. Bo po co tracić czas przy komputerze, skoro można na koń i w drogę!

Elka Dawidek
Matka Histeryczka od Artysty

0 komentarze:

Prześlij komentarz