wtorek, 2 czerwca 2015

Choroby


Natknęłam się w necie na film dokumentalny „Choroby na sprzedaż”. Nie mogę powiedzieć, że treść mnie zaszokowała.


Co jakiś czas słyszę bowiem podobne głosy na ten temat.
Niektórzy twierdzą, że firmy farmaceutyczne kreują nowe choroby, aby zapewnić sobie dochody z coraz to nowych leków. Jakby się dobrze zastanowić, to rzeczywiście może tak być. Pamiętacie ptasią grypę? Przepychanki na temat szczepienia przeciw tejże? Media się wkręciły – świadomie, nieświadomie, nie wiem.

Do rangi choroby urósł zespół napięcia przedmiesiączkowego, który dotyka bliżej nieokreślony procent kobiet na kilka dni przed TYM dniem. Dawniej było to zjawisko uważane za naturalne i nikomu nie przyszło do głowy, aby to „leczyć. Część pań pewnie nawet nie wiedziała, że coś takiego ma – a teraz, skoro tyle o PMS się mówi i różne objawy przypisuje, jedna z drugą hop do najbliższej apteki.

Według filmu koncerny farmaceutyczne wmawiają nam, że należy sięgać po leki m.in. w przypadku podwyższonego cholesterolu, zaburzenia erekcji, stanów lękowych, gdy tak naprawdę wystarczyłaby zmiana trybu życia, bez faszerowania się chemią. Przyjrzyjmy się reklamom: migreny, gazy, wzdęcia, łysienie, nawet pryszcze! Na wszystko można znaleźć odpowiednie maści, pigułki, kapsułki. A brak ochoty na seks u kobiet? Zagadnęłam kiedyś o to ginekologa, uśmiechnął się, wzruszył ramionami i stwierdził, że próbować można, nie zaszkodzi. Być może zadziała na zasadzie placebo...

Defekty kosmetyczne też coraz częściej przedstawiane są jako poważne problemy zdrowotne. Nie twierdzę, że wspomniane wyżej łysienie nie może być skutkiem choroby, ale na pewno nie dzieje się tak we wszystkich przypadkach. Panowie łysieli, łysieją i łysieć będą, ot sprawa hormonów i genów zapewne. A gdzie te czasy, kiedy nikt nie słyszał o cellulicie? Jakże szczęśliwe musiały być wtedy kobiety! Teraz ta „choroba o charakterze metabolicznym tkanki podskórnej” spędza nam sen z powiek, skłaniając jednocześnie do napychania portfeli firm farmaceutycznych (i oczywiście kosmetycznych).

Syropki wspomagające apetyt u dzieci – spełnienie marzeń rodziców małych niejadków? Oj, na uczuciach i sumieniu rodziców niejeden przemysł umie grać! I tu z ręką na sercu przyznam się, że raz uległam. Za namową męża kupiłam, bo córka mało jadła; nie zauważyłam żadnej zmiany i już więcej nie kupię. Dla dzieci to są nawet żele na siniaki – tak jakby siniaki same nie ginęły, kiedy ja byłam dzieckiem!

Szczepionki, kolejny wór bez dna. Szczepić się można już chyba na wszystko. Dzieciństwo bez ospy? Proszę bardzo. Rotawirusy, pneumokoki, cuda-niewidy? Proszę bardzo. Jedno kłucie zamiast trzech przy obowiązkowych szczepieniach, żeby dzieciątko mniej płakało? Proszę bardzo, 200 zł.

Od razu uprzedzę zarzuty, że się nie znam, że nie jestem naukowcem, że niby skąd to wiem. Tak, jestem laikiem, zwykłym, szarym konsumentem. Jednak z dystansem patrzącym na rzeczywistość i wszelkie nowinki medyczne szeroko reklamowane w TV. I coraz częściej wierzącym w to, że (cytując tygodnik Wprost) „dawniej wymyślano leki, by uzdrawiać chorych; dziś wymyśla się choroby, by leczyć chore firmy farmaceutyczne”.

Magdalena Golubska

1 komentarz:

  1. Nie wszystkie choroby da się wyleczyć tylko zdrowym trybem życia... niestety. Koncerny farmaceutyczne to przecież przedsiębiorstwa, które też muszą przynosić zyski. Oczywiście rozumiem, że jakieś suplementy, witaminki, pysie-mysie-żelki to już marketing ale każdy ma swój rozum i kupuje to, co uzna za konieczne. Nie doszukujmy się na siłę teorii spiskowych, bo zbytnia podejrzliwość zabija optymizm :) a smętny humor na pewno nie jest korzystny dla naszego zdrowia! A jesli chodzi o szczepionki, uważam, że należy szczepić - nawet na pneumokoki i meningokoki.

    OdpowiedzUsuń