czwartek, 8 stycznia 2015

Gordon Ramsay – lekarz dusz





Wszyscy znamy tego człowieka i jego programy. Nawet osoby takie jak ja, czyli traktujące gotowanie jako dopust Boży i najgorszą karę.

Nie śledzę na bieżąco nowinek, nie znam nazwisk z branży, jedynie natykam się tu i tam (no dobrze, nieomal wszędzie) na reklamę programu kulinarnego. Kiedyś z zachwytem obejrzałam kilka odcinków programu Nigelli Lawson, głównie ze względu na sympatię do prowadzącej, która z uśmiechem i apetytem pochłaniała przygotowane przez siebie potrawy albo częstowała nimi gości. Którzy również pochłaniali i podziwiali miło sobie przy tym rozmawiając. To było takie naturalne i wyglądało tak prawdziwie, że trudno było oprzeć się urokowi programu. Nie oznacza to, że rzuciłam się do gotowania przyrządzanych przez Nigellę potraw – o nie, po prostu miło było pooglądać.

Ostatnio, skacząc któregoś popołudnia po kanałach, trafiłam na zupełne przeciwieństwo ciepłej Nigelli Lawson. Na strasznego Gordona Ramsaya! Tak wiem, już od dawna wszyscy znają Kuchenne koszmary, więc nie piszę tu o niczym nowym. Ale pleniące się wszędzie reality show o tematyce kulinarnej sprawiają, że nie mogę nie napisać o GR (nie mylić z GunsNRoses). Natknęłam się dopiero teraz, bo, piszę jeszcze raz – nie lubię gotować! I nie interesuję się kuchnią! Ani  programami kulinarnymi! ALE: wszak nie żyję w oderwaniu od rzeczywistości, więc tę charakterystyczną twarz (o, jakże charakterystyczną... eufemizm) kojarzę i nawet potrafię przyporządkować do niej nazwisko. Bo GR to nie tylko kucharz, to celebryta pełną gębą, spędzający czas na plaży z Davidem Beckhamem, kupujący dom za 7 milionów, kierujący siecią restauracji.

Ale cóż mnie tak poruszyło w kilku odcinkach Kuchennych Koszmarów (wersja amerykańska)? Pomijam sztampowość programu – wszak takie jest założenie, schemat scenariusza musi być podobny, bo tego właśnie widzowie oczekują: Gordon przybywa na ratunek upadającej restauracji. Biedni właściciele wydają się być na skraju bankructwa (hmmm…, ani razu nie powiedziano tego wprost, co jest zastanawiające), wszystko idzie źle, a oni nie potrafią nic na to poradzić. Co mnie zaskoczyło? Problem leży głównie w ludziach... I GR zajmuje się naprawą człowieka, zmianą jego postępowania, by wszyscy pracowali i czuli się jak wielka, szczęśliwa rodzina. Wróć: GR pełni rolę terapeuty, bo najpierw DIAGNOZUJE przyczynę. Każda restauracja okazuje się mieć jakiś słaby punkt i jest to oczywiście CZŁOWIEK, którego należy ULECZYĆ. A to nerwowy menadżer, nie umiejący sobie radzić w sytuacjach stresowych (nauka walki ze stresem), a to właściciel przeżywający wciąż stratę ojca (pomoc w sytuacji traumatycznej), a to znów właściciel ma problem z zarządzaniem personelem (trening asertywności). Gordon mówi prawdę, nie owijając w bawełnę, czyli najpierw wstrząśnie pacjentem, pacjent bije się z myślami, rodzina i współpracownicy wypowiadają się na jego temat, pomagają zdiagnozować problem. Widzimy pacjenta w działaniu, popełniane przez niego błędy. Następnie GR rozmawia, najpierw z pacjentem, potem z jego rodziną. Często w tym celu jedzie do domu pacjenta nawet. Cóż za zaangażowanie. I jak ręką odjął, jak cudotwórca prawdziwy sprawia, że wszystko już będzie dobrze. Łzy i oczyszczenie, mężczyźni też się wzruszają, Gordon się wzrusza (ale nie rozkleja, o nie). Następuje dzień próby: pacjent ma pokazać, że zmiana w jego zachowaniu jest trwała (to jest warunek zakończonej pomyślnie psychoterapii, nie żartuję). I pełen sukces, happy end, pożegnania, uściski.

W międzyczasie odbywa się lifting wystroju restauracji, zmiana menu, nowe przepisy, oczywiście doskonałe, bo od Gordona Ramsaya, próbowanie i smakowanie. Promocja restauracji zapewniona, co w połączeniu z nowym wystrojem wydaje się niewielką ceną za odegranie przed kamerami swoich ról. Ten zły powinien dostać najwięcej, najbardziej dramatyczna rola, największe wyzwanie aktorskie.

Jeszcze coś dla feministek.  
Obejrzałam około dziesięciu programów (wybaczcie, ale więcej nie dam rady) i wszędzie problemem byli mężczyźni, kobiety miały ich wspierać, próbowały dzielnie przejąć obowiązki, ale w żadnym odcinku tego nie dokonały. To znaczy GR nie zasugerował, by mogły tego dokonać. 

Podsumowując, ten program można by nazwać dużo ładniej, nawiązując do filmu Almodovara „Restauratorzy na skraju załamania nerwowego”.
Chętnie obejrzałabym odcinek, w którym przedstawiony przeze mnie schemat nie obowiązuje, zarówno w przypadku właściciela poddającego się „leczeniu”, jak i kobiety jedynie wspierającej, zamiast przejmującej obowiązki nieudolnego menadżera.

Aneta Bilko

0 komentarze:

Prześlij komentarz